18

18 marca 2010

- Tak, Wasza Miłość?
- Czy Bekonowy Ksiądz jest jeszcze w mieście?
- Tak, Wasza Miłość. Jest w Collegio Russico. Jutro rano odlatuje do Amsterdamu.
- Dobrze. Połącz mnie z nim.
Po chwili Versano przywitał swego rozmówcę.
- Pieter, mówi Mario Versano. Kiedy ostatnio byłeś w L’Eau Vive?
- Nawet nie pamiętam, przyjacielu. Jestem tylko ubogim duchownym, sam wiesz.
Versano uśmiechnął się tajemniczo.
- A więc dzisiaj o dziewiątej w pokoju na zapleczu.
Rozłączył się i wezwał sekretarza, bladego, chudego księdza w okularach o bardzo
grubych szkłach, i szorstkim głosem wydał polecenie:
- Zarezerwuj pokój na zapleczu w L’Eau Vive na dzisiejszy wieczór. I powiedz
Cibanowi, że byłbym zobowiązany, gdyby restauracja była “wymieciona”.
Sekretarz zanotował i nieśmiało zapytał:
- Jest dość późno, Wasza Miłość. Co mam zrobić, jeśli pokój będzie już
zarezerwowany, na przykład przez kardynała?
- Rozmawiaj z siostrą Marią osobiście. Powiedz jej, że nikt poza Jego
Świątobliwością we własnej osobie nie może być ważniejszy od moich gości.
Sekretarz skinął głową i wyszedł. Arcybiskup wyciągnął rękę po następnego
papierosa, zapalił go i zaciągnął się. Potem wykonał jeszcze jeden telefon i
zaprosił jeszcze jedną osobę. Następnie znów odchylił się z krzesłem do tyłu,
oparł plecami o ścianę i westchnął usatysfakcjonowany.
2
Chociaż padał drobny deszczyk, ksiądz Pieter Van Burgh wysiadł z taksówki już w
pobliżu Panteonu, żeby ostatnie kilkaset metrów przejść pieszo. Niełatwo wyzbyć
się nawyków, zwłaszcza jeśli od nich może zależeć życie. Zaciągnął ściślej poły
płaszcza i ruszył szybko w dół uliczką Via Monterone. Tego wieczoru było zimno,
więc nie napotkał wielu przechodniów. Szybko obejrzał się za siebie i zniknął za
drzwiami ukrytymi w zagłębieniu muru.
Pomieszczenie było jasno oświetlone, ale nie należało do eleganckich – zwyczajna
restauracja, na pierwszy rzut oka. Płaszcz odebrała od niego wysoka czarna
dziewczyna, ubrana w długą batikową suknię. Na piersiach miała złoty krzyż.
Ksiądz wiedział, że jest zakonnicą, jak zresztą wszystkie kobiety obsługujące
gości tej restauracji. Pochodziły one z francuskiego zakonu misyjnego
działającego w Afryce Zachodniej.
Pojawiła się następna kobieta, która również miała na sobie długą szatę, ale z
białego miękkiego materiału. Była biała i starsza od pierwszej. Jej twarz
przybrała wyraz pobożności. Ksiądz pamiętał ją z czasów swej poprzedniej wizyty
wiele lat temu. Siostra Maria zarządzała wtedy restauracją żelazną ręką. Ale ona
go nie poznała.

17

18 marca 2010

Ale jego ciekawość została szybko zaspokojona. Jeszcze zanim skończył pić kawę,
papież streścił mu to, czego sam zdążył już się dowiedzieć.
Jego reakcja była natychmiastowa i świadczyła o dużym doświadczeniu. Swoim
donośnym, opanowanym i rozsądnym głosem próbował uspokoić papieża. Przypomniał,
że od czasu intronizacji planowano sześć zamachów na jego życie. Tylko jeden
prawie się powiódł. Być może było kilkanaście innych, których nie wykryto. A w
przyszłości pewnie będą następne. Ale ochrona doszła już niemal do perfekcji,
nawet podczas podróży zagranicznych. Przyznał, że ten spisek jest niebezpieczny
ze względu na potęgę jego organizatora, ale podjęte zostały wszelkie możliwe
kroki, aby uniemożliwić jego realizację. Papież chciał omówić wprowadzenie
wzmożonych środków bezpieczeństwa w czasie zbliżającej się podróży na Daleki
Wschód, ale Versano ponownie zaczął go mitygować. Doradzał spokój i odpoczynek,
bo przecież wciąż pozostawało dużo czasu. Jeszcze wiele może się zdarzyć. Nawet
śmierć Andropowa, a wtedy oponenci spisku na Kremlu mogą doprowadzić do jego
zaniechania.
Na wzmiankę o Andropowie papież podszedł do okna i spokojnie popatrzył na plac
Świętego Piotra.
Po chwili odwrócił się i powiedział cicho:
- Niech się dzieje wola Boga. Może ten zły człowiek umrze, zanim zdąży popełnić
swój okrutny czyn. A jeśli Bóg zechce, przywoła mnie przed Swoje oblicze. Nie
sprzeciwiam się Jego wyrokom.
Versano powoli zbliżył się do papieża. Choć Jego Świątobliwość był postawnym
mężczyzną, Amerykanin, przewyższał go o głowę. Teraz skłonił się lekko.
- Niech się dzieje wola Boga – powtórzył ochrypłym głosem. – Wasza Świątobliwość
swym przykładem wskazuje drogę całej ludzkości, daje jedyną w swoim rodzaju siłę
do czynienia dobra. Zło nigdy jej nie przezwycięży.
Przyklęknął, sięgnął po rękę papieża i żarliwie ucałował pierścień.
Kiedy arcybiskup Mario Versano znalazł się w swoim biurze, wydał polecenie, aby
mu nie przeszkadzano. Potem usiadł za biurkiem i przez jakąś godzinę, paląc
marlboro jednego za drugim, wysilał swój intelekt. Mimo iż wyglądał na człowieka
niefrasobliwego, jego biurko było uporządkowane – telefon w zasięgu prawej ręki,
przegródki na teczki po lewej stronie, równiutki stosik czystego papieru z
przodu, srebrna zapalniczka firmy Dunhill dokładnie na środku. Na ścianie
wisiały oprawione fotografie z autografami najważniejszych osobistości ze świata
bankowości, z kręgów dyplomatycznych i kościelnych, a nawet ze świata
showbiznesu. Niektóre z nich – te z bankowości – straciły już swoje pozycje w
wyniku dochodzeń prowadzonych przez władze włoskie, ale Versanowi nie robiło to
różnicy. Odchylił się wraz z krzesłem do tyłu i oparł plecami o ścianę. Po
godzinie przechylił je z powrotem, sięgnął po zapalniczkę, zapalił następnego
papierosa i wcisnął guzik na centralce telefonicznej.
Usłyszał suchy głos swego osobistego sekretarza, tego, który znał prawie
wszystkie watykańskie sekrety.

16

18 marca 2010

- Wszystkie, Wasza Świątobliwość? – zapytał oszołomiony ksiądz Stanisław.
Dostrzegł zniecierpliwienie w oczach papieża, ale wtrącił nieśmiało: – Czy
spotkanie z delegacją z Lublina również, Wasza Świątobliwość?
Papież westchnął.
- Tak, wiem. Będą zawiedzeni. Wyjaśnij im, że wydarzyło się coś nieoczekiwanego
i pilnego. Sprawa, która zmusza mnie do zajęcia się nią bez zwłoki. – Po chwili
namysłu dodał: – Zapytaj kardynała Casaroli, czy będzie mógł poświęcić im kilka
minut. On potrafi ich pocieszyć.
- Tak, Wasza Świątobliwość…
Ksiądz Dziwisz nie odchodził. Spodziewał się, że papież powie mu, co to za ważna
sprawa. Zwykle nie miał przed nim tajemnic.
Ale tym razem było inaczej. Spojrzał w niebieskie oczy papieża i zobaczył w nich
zniecierpliwienie, więc odszedł, aby sprowadzić arcybiskupa Versano.
Versano usiadł i z wdzięcznością przyjął podaną mu kawę. Został podniesiony do
godności arcybiskupa przez obecnego papieża. Wywołało to zaskoczenie wśród
obserwatorów polityki Watykanu, jako że poprzedni Amerykanin na tym stanowisku,
arcybiskup Paul Marcinkus, znalazł się w bardzo żenującej sytuacji. Jego imię
łączono ze skandalem Banku Ambrosiano. Właściwie stał się więźniem tego
maleńkiego państwa w państwie, jakim jest Watykan. Gdyby tylko przekroczył jego
granice, naraziłby się na aresztowanie. Powszechnie sądzono, że fakt ten stanie
na przeszkodzie innym Amerykanom w osiąganiu wyższych stanowisk w papieskim
otoczeniu. Ale polski papież w krótkim czasie przywykł polegać na Versanie,
Amerykaninie włoskiego pochodzenia, który w szybkim tempie wspinał się po
szczeblach watykańskiej hierarchii. Obecnie Versano nadzorował sprawy związane z
zapewnieniem papieżowi bezpieczeństwa, a ponadto był głęboko zaangażowany w
restrukturyzację Banku Watykańskiego, któremu jak najszybciej należało
przywrócić możliwość normalnego funkcjonowania na rynkach światowych.
Oczywiście Versano miał swoich wrogów. Był jednym z najmłodszych arcybiskupów;
ten wysoki, przystojny mężczyzna – jak niektórzy mówili – z przyjemnością
wykorzystywał wszystkie przywileje łączące się z zajmowanym stanowiskiem.
Czarujący i uprzejmy, ale też nieugięty, lubił kierować wszystkim według
własnego upodobania. Mimo to wykonywał swoją pracę bardzo dobrze, i to zarówno w
kwestii ochrony papieża, jak i reorganizacji banku. Jego gwiazda jasno świeciła
na niebie. Odkąd został mianowany arcybiskupem, stał się częścią najbliższego
otoczenia papieża. Wiedział właściwie o wszystkim, co działo się w Watykanie, na
przykład o tym, że pół godziny temu Jego Świątobliwość przyjął na pospiesznie
zaaranżowanej prywatnej audiencji generała policji Maria Rossiego. Bardzo go to
zaintrygowało.

15

18 marca 2010

- Bardzo niewiele. Tylko tyle, że zamach zostanie przeprowadzony poza murami
Watykanu i poza granicami Włoch. Wasza Świątobliwość ma odbyć kilka
zagranicznych pielgrzymek. Dokładne ich trasy są wszystkim znane, bo muszą być.
Za niecałe dwa miesiące Wasza Świątobliwość ma wyruszyć na Daleki Wschód. Zamach
może być dokonany tam albo podczas następnej podróży. Ale myślę, że stanie się
to raczej wcześniej niż później. Andropow znany jest ze swej niecierpliwości i
podupada już na zdrowiu… Wasza Świątobliwość, chory człowiek opętany jakąś
obsesją będzie się starał urzeczywistnić ją jak najszybciej.
Papież westchnął i ze smutkiem pokręcił głową. Rossi spodziewał się, że usłyszy
coś o woli Boga i przebaczaniu wrogom, ale nastąpiła dość długa chwila ciszy. Z
na wpół przymkniętymi oczami, papież pogrążył się w myślach. Rossi zaś błądził
wzrokiem po pokoju dostrzegając boazerię z jasnego drewna, bezcenne obrazy,
wysokie okna przysłonięte fałdami atłasowych zasłon. W te okna miliony ludzkich
oczu spoglądały z miłością i czcią. Znów zerknął na dostojnego rozmówcę i
odniósł wrażenie, że właśnie zapada jakaś decyzja. Papież otworzył oczy – to
znak, że przemyślał sprawę. Te niebieskie oczy, które tak łatwo się śmiały, były
teraz zimne jak lód.
Krzywiąc się z bólu, papież wstał. Rossi, trochę niepewnie, również podniósł się
z miejsca. Spojrzeli sobie w oczy i papież odezwał się nieco oschle:
- Panie generale, nie jest to zbyt dobra wiadomość, ale dziękuję, że przekazał
mi ją pan osobiście i to tak szybko.
Skierował się w kierunku drzwi. Rossi szedł za nim nieco zdezorientowany.
- Wasza Świątobliwość przedsięweźmie wszelkie środki ostrożności? Wasza
Świątobliwość zdaje sobie sprawę z powagi… może trzeba odwołać…
Nie dokończył. Papież odwrócił się i stanowczo potrząsnął głową.
- Niczego nie odwołam, generale. O moim życiu, nie będzie decydować żadna siła
poza wolą Boga. – Otworzył drzwi. – Jeszcze raz dziękuję, generale. Kardynał
Casaroli przekaże ministrowi moje podziękowania.
Nieco oszołomiony, Rossi pocałował podsunięty mu pierścień, wymamrotał kilka
słów i poszedł za Cabrinim, który teraz wyglądał na jeszcze bardziej
zaciekawionego. Kiedy byli już przy windzie, Rossi zauważył, jak ojciec Dziwisz,
osobisty sekretarz papieża, wchodzi do gabinetu.
Stanisław Dziwisz przybył tu z Krakowa za swoim ukochanym kardynałem. Zawsze tak
się działo, gdy wybierano nowego papieża. Za kardynałem Lucianim podążyło jego
otoczenie z Wenecji, a Paweł VI otoczył się ludźmi z Mediolanu. Ksiądz Dziwisz
był osobistym sekretarzem papieża od piętnastu lat i traktował go jak syna. Czuł
też, że rozumie go jak ojciec. Ale teraz nie był tego pewien, bo w głosie
zwierzchnika było coś, czego jeszcze nigdy przedtem nie słyszał. Gdy stał tak na
środku pokoju, jego postawa i zachowanie wyrażały nieugiętość i chłód.
- Poproś arcybiskupa Versano, aby przyszedł tu natychmiast… i odwołaj
wszystkie dzisiejsze spotkania.

9

18 marca 2010

Papież przez chwilę myślał nad tym, po czym zapytał:
- A czy Jewczenko powiedział, że Andropow spróbuje jeszcze raz?
- Jest tego pewien – przytaknął Rossi. – Nie zna szczegółów, ale konsultowano
się z nim w tej sprawie. Wygląda na to, że Andropow ma obsesję na tym punkcie.
Uważa, że Polska jest filarem podtrzymującym sowiecką kontrolę nad Europą
Wschodnią. Jej sytuacja zawsze była niezwykle istotna, i zawsze będzie. Jest też
przekonany, że Wasza Świątobliwość przedstawia śmiertelne zagrożenie dla
dalszego istnienia tego filaru.
Zrobił krótką pauzę dla spotęgowania wrażenia, po czym odezwał się niemal
surowo:
- A mówiąc szczerze, postępowanie Waszej Świątobliwości w ciągu ostatnich
osiemnastu miesięcy i polityka prowadzona w stosunku do Polski i komunizmu w
ogóle nie przyczyniły się do rozwiania tych obaw.
Papież pomachał ręką, jakby chciał odsunąć jakieś myśli.
- Wszystko, co czyniłem, było roztropne i zgodne z naukami naszego Pana.
I z domieszką patriotyzmu na dokładkę, pomyślał Rossi, ale nie powiedział tego
głośno. Papież zrobił ruch ręką w jego stronę.
- Czy on naprawdę zdaje sobie sprawę z ryzyka? Przecież gdyby Polacy mieli
pewność, że głowę Kościoła zamordowano na rozkaz przywódcy ZSRR, mogliby
doprowadzić do wybuchu powstania, które zachwiałoby posadami sowieckiego
imperium.
- To prawda – przyznał Rossi. – Rzeczywiście Jewczenko mówił, że część
kierownictwa ZSRR sprzeciwia się temu planowi, ale pozycja Andropowa jest nie do
podważenia. Poza tym trzeba wziąć pod uwagę, że KGB wyciągnęło wnioski z
poprzedniej próby… Wasza Świątobliwość, musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Jeden
z najpotężniejszych, najbardziej niemoralnych i bezwzględnych ludzi na świecie,
który ma do swej dyspozycji ogromne środki, postanowił zabić Waszą
Świątobliwość.
Znów zapadła cisza. Papież zamyślił się, sącząc nalewkę ze swojej szklaneczki.
Po chwili zapytał:
- Czy zna pan jakieś szczegóły, generale?
Rossi skrzywił się.

8

18 marca 2010

- A, tak… Jak tam narty?
- Wspaniale, Wasza Świątobliwość.
Papież uśmiechnął się blado.
- Tak bardzo brakuje mi gór…
Ujął ramię Rossiego i poprowadził go w kierunku skórzanych foteli ustawionych
wokół orzechowego stolika. Kiedy usiedli, bocznymi drzwiami weszła zakonnica z
tacą. Nalała kawę do filiżanek. Rossiemu podała jeszcze kieliszek sambucci, a
papieżowi jakiś bursztynowy płyn ze starej nie oznakowanej butelki. Kiedy
wyszła, Rossi wypił kawę, skosztował alkoholu i powiedział:
- Chciałbym podziękować Waszej Świątobliwości za przyjęcie mnie w tak krótkim
czasie.
Papież skinął głową. Rossi wiedział, że nie lubi on rozmowy o niczym, więc od
razu przeszedł do rzeczy.
- Wasza Świątobliwość słyszał zapewne o tym zdrajcy nazwiskiem Jewczenko.
Znów skinienie.
- Przesłuchiwaliśmy go przez ostatnie dziesięć dni. Przechodzi na stronę
Amerykanów. Pierwszą rzeczą godną uwagi jest fakt, że chociaż w ambasadzie miał
raczej niską rangę, to w KGB zajmował znacznie wyższe stanowisko, niż
podejrzewaliśmy. Służył w randze generała i jest jednym z największych zdrajców
w ostatnich dziesięcioleciach. Ponadto wyraża chęć współpracy… nawet dużą.
Rossi opróżnił swój kieliszek i postawił go ostrożnie na stole.
- W czasie naszej wczorajszej rozmowy mówił o tym nieudanym zamachu na życie
Waszej Świątobliwości 13 maja 1981 roku.
Do tej pory papież słuchał z uprzejmym zainteresowaniem, ale teraz jego oczy
przybrały wyraz ożywionej ciekawości.
Rossi kontynuował:
- Jewczenko potwierdził to, co dla nas było oczywiste – że zamach został
zaplanowany w Moskwie, skąd pociągane były za sznureczki bułgarskie marionetki.
Następnie to, że głównym animatorem całego przedsięwzięcia był ówczesny szef
KGB, Jurij Andropow.
Papież posępnie skinął głową:
- A potem wybrano go na generalnego sekretarza KPZR, więc automatycznie został
szefem państwa. – Wzdrygnął się. – Ale, panie generale, tego wszystkiego można
domyślić się na podstawie analizy faktów.
- Tak, Wasza Świątobliwość. Ale nie braliśmy pod uwagę tego, że skoro raz mu się
nie udało, to ośmieli się podjąć kolejną próbę.

7

18 marca 2010

Wybór padł na generała włoskiej policji, Maria Rossiego. To on miał przekazać
wieści. I był to dobry wybór, bo Rossi nie należał do ludzi, których może
onieśmielić papież lub jakakolwiek ziemska istota. Decyzja ta była też rozsądna,
bo generał był przewodniczącym komitetu powołanego przez rząd do podjęcia
wszelkich środków ostrożności i zapewnienia papieżowi bezpieczeństwa na terenie
Włoch. Kierowca skręcił czarną lancią na Dziedziniec Damasco. Rossi poprawił
krawat i wysiadł.
Prezentował się wytwornie i elegancko w prążkowanym ciemnoniebieskim garniturze
z wełny czesankowej. Z ramion zsunął mu się perłowoszary kaszmirowy płaszcz. W
tym mieście wystrojonych mężczyzn Rossi był dumą mistrza krawieckiego. Kremowy
jedwab chusteczki wsuniętej do butonierki delikatnie kontrastował z ciemną
marynarką. Nieco wyżej w klapie tkwił niewielki, ale piękny kasztanowej barwy
goździk. Całość nadawałaby może nieco zniewieściały wygląd innemu mężczyźnie,
ale jeśli chodzi o Maria Rossiego, to choć wiele się o nim mówiło, nikt nigdy
nie zakwestionował jego męskości.
Gwardziści szwajcarscy znali go dobrze, więc tylko zasalutowali.
W Pałacu Apostolskim czekał na niego Cabrini, Maestro di Camera. Prawie nie
rozmawiając podeszli do windy i wjechali na najwyższe piętro. Rossi niemal
fizycznie odczuwał ciekawość emanującą od Cabriniego. Rzadkością była całkowicie
prywatna audiencja u papieża, zwłaszcza jeśli zorganizowano ją tak nagle. Włoski
sekretarz stanu poprosił o nią zaledwie tego ranka. Powiedział, że to sprawa
wagi państwowej.
Zbliżyli się do ciemnych ciężkich drzwi papieskiego gabinetu. Cabrini zapukał
ostro kościstą ręką, wszedł, zapowiedział Rossiego swym nosowym głosem i
wprowadził go. Gdy tylko zamknęły się drzwi za Cabrinim, papież wstał zza
zarzuconego papierami stołu, który przypominał miejsce pracy niezgorszego
biznesmena. Jakby na zasadzie kontrastu, papież wyglądał dokładnie na tego, kim
był – miał na sobie białą jedwabną sutannę, małą białą piuskę, łańcuch i krzyż z
żółtego złota, a na twarzy arystokratyczny, ale ciepły uśmiech na powitanie.
Papież stanął przed stołem. Rossi z szacunkiem przyklęknął na jedno kolano i
ucałował podsunięty mu pierścień.
Papież nachylił się, ujął Rossiego za ramię i podniósł delikatnie.
- Miło mi widzieć pana, generale. Widzę, że zdrowie dopisuje.
Rossi potwierdził skinieniem głowy.
- O, tak, Wasza Świątobliwość. Tygodniowy pobyt w Madonna di Campiglio zdziałał
cuda.
Papież zaciekawiony uniósł brwi.

6

18 marca 2010

- Nazywam się Mirosław Ścibor. Jestem z SB – przedstawił się.
Teraz ksiądz przeląkł się nie na żarty. SB – SŁUŻBA BEZPIECZEŃSTWA – była polską
tajną milicją polityczną, której działalność w dużej mierze skierowana była
przeciwko Kościołowi Katolickiemu. Słynnego majora Ścibora uważano za jednego z
najbardziej nieludzkich i zawziętych agentów.
Przerażenie księdza odzwierciedliło się na jego twarzy, więc Ścibor uspokoił go:
- Nie zamierzam księdza aresztować ani nie zrobię mu żadnej krzywdy.
Ksiądz trochę się opanował.
- To po co pan tu przyszedł?
- Jako uchodźca… Proszę o azyl.
Strach na twarzy księdza przerodził się w podejrzliwość. Ścibor dostrzegł tę
zmianę.
- Proszę księdza, niecałe pół godziny temu zastrzeliłem generała i pułkownika
SB. Usłyszy ksiądz p tym w dzienniku.
Duchowny popatrzył w oczy Ścibora i wiedział, że mówi prawdę. Przeżegnał się i
wyszeptał: “Niech ci Bóg wybaczy”. Ścibor uśmiechnął się cynicznie.
- Wasz Bóg powinien mi podziękować – powiedział podkreślając słowo “wasz”.
Ksiądz pokręcił głową zasmucony i zapytał:
- Dlaczego pan to zrobił?… I dlaczego pan przyszedł do mnie?
Ścibor zignorował pierwsze pytanie.
- Przyszedłem, bo jest ksiądz łącznikiem w organizowaniu ucieczek na Zachód.
Wiem o tym od czterech miesięcy. Podejrzewam, że pomógł ksiądz w ucieczce temu
wywrotowcowi Kamieniowi. Już dawno bym księdza aresztował, ale miałem nadzieję,
że zdemaskuję całą siatkę.
Duchowny milczał przez chwilę, po czym powiedział:
- Proszę wejść do kuchni.
Siedzieli na wprost siebie przy kuchennym stole i pili kawę.
- Dlaczego pan to zrobił? – powtórnie zapytał ksiądz.
Ścibor sączył kawę ze swojego kubka i wpatrywał się w stół. Głos miał zupełnie
obojętny, kiedy odpowiadał na pytanie.
- Zgodnie z religią księdza, zemsta należy do Boga. Ja trochę wszedłem w Jego
kompetencje… To wszystko, co mam do powiedzenia.
Spojrzał na duchownego, a ten zrozumiał, że temat jest już zamknięty.
- Do niczego się nie przyznaję, ale jakie ma pan plany po przedostaniu się na
Zachód?
Ścibor wzruszył ramionami.
- Najpierw musimy wiele spraw omówić, ale kiedy będę już na Zachodzie, spotkam
się z Bekonowym Księdzem. Proszę mu przekazać, że… Proszę mu powiedzieć, że
przyjeżdżam.

5

17 marca 2010

Otworzył teczkę. Zacisnął rękę na kolbie pistoletu i spojrzał na nich.
Zaskoczony generał szeroko rozdziawił usta i wstał z krzesła. Ścibor lewą ręką
zamknął teczkę, po czym wycelował w niego i nacisnął spust.
Wyraźnie rozległ się głuchy odgłos. Głowa generała odskoczyła do tyłu, kiedy
pocisk wleciał przez otwarte usta, przeszedł przez mózg i wyszedł z tyłu
czaszki.
Teraz Ścibor skierował broń w stronę Konopki, który podnosił się przerażony.
Kolejne trzy głuche odgłosy i trzy kule prosto w serce. Konopka upadając złapał
się krzesła i pociągnął je za sobą na dywan. Próbował coś powiedzieć, ale z
gardła wydobył się tylko bełkot. Major wstał, wycelował i strzelił mu w lewą
skroń.
Pułkownik leżał nieruchomo. Cały dywan wokół poplamiony był krwią.
Ścibor obszedł biurko. Generał, który runął do tyłu razem z krzesłem, leżał
teraz z głową wciśniętą w kąt między ścianą a podłogą. Ściana w tym miejscu była
całkowicie zbryzgana krwawą mazią.
Ścibor stał nieruchomo, patrząc i nasłuchując. Drzwi były grube, więc wątpił,
żeby sekretarka cokolwiek usłyszała. Zaczerpnął kilka głębokich oddechów i
odkręcił tłumik. Z powrotem ułożył walizeczkę na biurku. Ręce mu się trochę
trzęsły, więc przez chwilę nieporadnie majstrował przy zamkach, zanim je
otworzył. Wrzucił tłumik i zatrzasnął wieczko. Potem odpiął kaburę przy pasie i
wyjął zwiniętą gazetę, która ją wypychała. Wsunął makarowa, zapiął, wziął
walizkę i ruszył do drzwi.
Sekretarka zdziwiła się, że tak szybko wychodzi. Oglądając się przez ramię,
Ścibor powiedział w głąb pokoju:
- Dziękuję, obywatelu generale. Będę w swoim biurze. – Zamknął drzwi i
uśmiechnął się do niej. – Generał Mieszkowski i pułkownik Konopka chcą sami
porozmawiać o moim raporcie. Zadzwonią, kiedy będę im potrzebny. A tymczasem
generał polecił, żeby mu nie przeszkadzać pod żadnym pozorem.
Skinęła głową. Jeszcze raz uśmiechnął się do niej i wyszedł. Nieświadomym ruchem
poprawiła włosy.
Windy były strasznie wolne, więc zrezygnował z czekania i zbiegł w dół po
schodach. Kiedy wychodził z budynku, oficer na służbie zasalutował mu
energicznie. W odpowiedzi machnął ręką.
Dwadzieścia minut później rozległ się dzwonek przy drzwiach skromnego mieszkania
księdza Józefa Lasonia na przedmieściach Krakowa.
Duchowny westchnął nieco rozdrażniony. Od dwóch godzin próbował napisać homilię
na niedzielną mszę. Będzie miał zaszczyt gościć na niej biskupa, który otwarcie
krytykował kazania pisane na kolanie. I przez te dwie godziny ciągle dzwonił
telefon, do tego przeważnie w błahych sprawach. Rozważał możliwość odłożenia
słuchawki, ale mogło się zdarzyć, że zatelefonuje ktoś z czymś ważnym.
Poczłapał do wejścia w swoich ulubionych starych bamboszach i otworzył drzwi,
przybierając zniecierpliwioną minę. Zobaczył mężczyznę z płócienną torbą, w
niebieskich sztruksowych spodniach i anoraku w kolorze khaki. Szyję i dolną
część twarzy osłaniał mu czarny szal, a ciemne włosy były mokre, bo padał lekki
kapuśniaczek.
Nieznajomy odezwał się nieco stłumionym głosem:
- Dzień dobry, proszę księdza. Czy mogę wejść?
Ksiądz wahał się przez chwilkę, ale uświadomił sobie, że nieznajomy moknie, i
cofnął się do środka.
W korytarzu mężczyzna zdjął szalik i zapytał:
- Czy ksiądz jest sam?
- Tak. Moja gospodyni robi zakupy. – Mówiąc to przestraszył się, bo
niespodziewany gość wyglądał groźnie.

4

17 marca 2010

Piwne oczy zwykle nadają spojrzeniu ciepło, ale jego wzrok był zimny jak lód.
Zastanawiała się właśnie, dlaczego nigdy wcześniej tego nie zauważyła, kiedy
zadzwonił brzęczyk telefonu. Podniosła słuchawkę, a przykładając ją do ucha,
przechyliła głowę na bok. Przy tym ruchu kaskada włosów spłynęła jej na ramię.
- Tak, obywatelu generale… Tak, jest tutaj… Tak, obywatelu generale.
Odłożyła słuchawkę i skinęła do niego głową. Patrzyła, jak wstaje, automatycznie
poprawiając krawat.
Jak przystało na biuro generała, pokój był bardzo obszerny z solidnym, grubym
dywanem na podłodze i czerwonymi zasłonami w oknach. Sam generał siedział za
orzechowym biurkiem, przed którym stały dwa krzesła. Jedno z nich zajmował
pułkownik Konopka. Pułkownik był szczupły i kościsty, a generał rumiany i otyły.
Uśmiechnął się i wskazał puste krzesło.
- Mirek, cieszę się, że cię widzę. Czy moja sekretarka poczęstowała cię kawą?
Ścibor potrząsnął głową.
- Dziękuję, ale nie miałem ochoty.
Skinął głową pułkownikowi i usiadł, kładąc walizeczkę na biurku.
- Znakomicie rozpracowałeś tę grupę z Tarnowa – zabrał głos Konopka. – Problem
tylko, czy twój raport wystarczy do wniesienia oskarżenia.
- Jestem pewien, że tak. – Ścibor skinął głową. – Ale pan i generał musicie sami
go ocenić. Jest krótki i rzeczowy.
Pochylił się do przodu i błyskawicznie ustawił szyfr w zamkach. Wszyscy
milczeli. Generał patrzył wyczekująco. Uśmiechnął się na widok grubej teczki.
- Chyba mówiłeś, że jest zwięzły.
Ścibor położył teczkę przed sobą, a walizeczkę postawił na podłodze tuż przy
krześle.
- Bo jest. Ale chcę wam pokazać coś jeszcze.
Powoli odwiązywał tasiemki tekturowej teczki. Oddychał teraz głębiej, ale nikt
tego nie zauważył. Obydwaj mężczyźni skupili wzrok na jego dłoniach. Ścibor
odezwał się do nich, gdy przeciągał tasiemkę przez ostatni węzełek.
- Obywatelu generale, obywatelu pułkowniku, pamiętacie, jak przyjmowano mnie do
bractwa – do “szyszek”? Wiedzieliście o tym wszystko. A ja odkryłem to dopiero
wczoraj… I oto moja odpowiedź…