5

Otworzył teczkę. Zacisnął rękę na kolbie pistoletu i spojrzał na nich.
Zaskoczony generał szeroko rozdziawił usta i wstał z krzesła. Ścibor lewą ręką
zamknął teczkę, po czym wycelował w niego i nacisnął spust.
Wyraźnie rozległ się głuchy odgłos. Głowa generała odskoczyła do tyłu, kiedy
pocisk wleciał przez otwarte usta, przeszedł przez mózg i wyszedł z tyłu
czaszki.
Teraz Ścibor skierował broń w stronę Konopki, który podnosił się przerażony.
Kolejne trzy głuche odgłosy i trzy kule prosto w serce. Konopka upadając złapał
się krzesła i pociągnął je za sobą na dywan. Próbował coś powiedzieć, ale z
gardła wydobył się tylko bełkot. Major wstał, wycelował i strzelił mu w lewą
skroń.
Pułkownik leżał nieruchomo. Cały dywan wokół poplamiony był krwią.
Ścibor obszedł biurko. Generał, który runął do tyłu razem z krzesłem, leżał
teraz z głową wciśniętą w kąt między ścianą a podłogą. Ściana w tym miejscu była
całkowicie zbryzgana krwawą mazią.
Ścibor stał nieruchomo, patrząc i nasłuchując. Drzwi były grube, więc wątpił,
żeby sekretarka cokolwiek usłyszała. Zaczerpnął kilka głębokich oddechów i
odkręcił tłumik. Z powrotem ułożył walizeczkę na biurku. Ręce mu się trochę
trzęsły, więc przez chwilę nieporadnie majstrował przy zamkach, zanim je
otworzył. Wrzucił tłumik i zatrzasnął wieczko. Potem odpiął kaburę przy pasie i
wyjął zwiniętą gazetę, która ją wypychała. Wsunął makarowa, zapiął, wziął
walizkę i ruszył do drzwi.
Sekretarka zdziwiła się, że tak szybko wychodzi. Oglądając się przez ramię,
Ścibor powiedział w głąb pokoju:
- Dziękuję, obywatelu generale. Będę w swoim biurze. – Zamknął drzwi i
uśmiechnął się do niej. – Generał Mieszkowski i pułkownik Konopka chcą sami
porozmawiać o moim raporcie. Zadzwonią, kiedy będę im potrzebny. A tymczasem
generał polecił, żeby mu nie przeszkadzać pod żadnym pozorem.
Skinęła głową. Jeszcze raz uśmiechnął się do niej i wyszedł. Nieświadomym ruchem
poprawiła włosy.
Windy były strasznie wolne, więc zrezygnował z czekania i zbiegł w dół po
schodach. Kiedy wychodził z budynku, oficer na służbie zasalutował mu
energicznie. W odpowiedzi machnął ręką.
Dwadzieścia minut później rozległ się dzwonek przy drzwiach skromnego mieszkania
księdza Józefa Lasonia na przedmieściach Krakowa.
Duchowny westchnął nieco rozdrażniony. Od dwóch godzin próbował napisać homilię
na niedzielną mszę. Będzie miał zaszczyt gościć na niej biskupa, który otwarcie
krytykował kazania pisane na kolanie. I przez te dwie godziny ciągle dzwonił
telefon, do tego przeważnie w błahych sprawach. Rozważał możliwość odłożenia
słuchawki, ale mogło się zdarzyć, że zatelefonuje ktoś z czymś ważnym.
Poczłapał do wejścia w swoich ulubionych starych bamboszach i otworzył drzwi,
przybierając zniecierpliwioną minę. Zobaczył mężczyznę z płócienną torbą, w
niebieskich sztruksowych spodniach i anoraku w kolorze khaki. Szyję i dolną
część twarzy osłaniał mu czarny szal, a ciemne włosy były mokre, bo padał lekki
kapuśniaczek.
Nieznajomy odezwał się nieco stłumionym głosem:
- Dzień dobry, proszę księdza. Czy mogę wejść?
Ksiądz wahał się przez chwilkę, ale uświadomił sobie, że nieznajomy moknie, i
cofnął się do środka.
W korytarzu mężczyzna zdjął szalik i zapytał:
- Czy ksiądz jest sam?
- Tak. Moja gospodyni robi zakupy. – Mówiąc to przestraszył się, bo
niespodziewany gość wyglądał groźnie.

Dodaj odpowiedź