- Tak, Wasza Miłość?
- Czy Bekonowy Ksiądz jest jeszcze w mieście?
- Tak, Wasza Miłość. Jest w Collegio Russico. Jutro rano odlatuje do Amsterdamu.
- Dobrze. Połącz mnie z nim.
Po chwili Versano przywitał swego rozmówcę.
- Pieter, mówi Mario Versano. Kiedy ostatnio byłeś w L’Eau Vive?
- Nawet nie pamiętam, przyjacielu. Jestem tylko ubogim duchownym, sam wiesz.
Versano uśmiechnął się tajemniczo.
- A więc dzisiaj o dziewiątej w pokoju na zapleczu.
Rozłączył się i wezwał sekretarza, bladego, chudego księdza w okularach o bardzo
grubych szkłach, i szorstkim głosem wydał polecenie:
- Zarezerwuj pokój na zapleczu w L’Eau Vive na dzisiejszy wieczór. I powiedz
Cibanowi, że byłbym zobowiązany, gdyby restauracja była “wymieciona”.
Sekretarz zanotował i nieśmiało zapytał:
- Jest dość późno, Wasza Miłość. Co mam zrobić, jeśli pokój będzie już
zarezerwowany, na przykład przez kardynała?
- Rozmawiaj z siostrą Marią osobiście. Powiedz jej, że nikt poza Jego
Świątobliwością we własnej osobie nie może być ważniejszy od moich gości.
Sekretarz skinął głową i wyszedł. Arcybiskup wyciągnął rękę po następnego
papierosa, zapalił go i zaciągnął się. Potem wykonał jeszcze jeden telefon i
zaprosił jeszcze jedną osobę. Następnie znów odchylił się z krzesłem do tyłu,
oparł plecami o ścianę i westchnął usatysfakcjonowany.
2
Chociaż padał drobny deszczyk, ksiądz Pieter Van Burgh wysiadł z taksówki już w
pobliżu Panteonu, żeby ostatnie kilkaset metrów przejść pieszo. Niełatwo wyzbyć
się nawyków, zwłaszcza jeśli od nich może zależeć życie. Zaciągnął ściślej poły
płaszcza i ruszył szybko w dół uliczką Via Monterone. Tego wieczoru było zimno,
więc nie napotkał wielu przechodniów. Szybko obejrzał się za siebie i zniknął za
drzwiami ukrytymi w zagłębieniu muru.
Pomieszczenie było jasno oświetlone, ale nie należało do eleganckich – zwyczajna
restauracja, na pierwszy rzut oka. Płaszcz odebrała od niego wysoka czarna
dziewczyna, ubrana w długą batikową suknię. Na piersiach miała złoty krzyż.
Ksiądz wiedział, że jest zakonnicą, jak zresztą wszystkie kobiety obsługujące
gości tej restauracji. Pochodziły one z francuskiego zakonu misyjnego
działającego w Afryce Zachodniej.
Pojawiła się następna kobieta, która również miała na sobie długą szatę, ale z
białego miękkiego materiału. Była biała i starsza od pierwszej. Jej twarz
przybrała wyraz pobożności. Ksiądz pamiętał ją z czasów swej poprzedniej wizyty
wiele lat temu. Siostra Maria zarządzała wtedy restauracją żelazną ręką. Ale ona
go nie poznała.