- Czy ksiądz ma rezerwację?
- Ktoś czeka na mnie, siostro Mario. Jestem ksiądz Van Burgh.
- A tak. – W jej głosie zabrzmiał teraz wyraźny szacunek. – Proszę, pokażę
księdzu drogę.
Szedł za nią przez ogromną salę. Chociaż restauracja była otwarta dla
wszystkich, świeccy klienci nieczęsto tu zaglądali. Niemal w stu procentach
goście należeli do duchowieństwa i ludzi blisko z nim związanych. Van Burgh
zauważył, że sala była prawie zapełniona.
Rozpoznał niektórych gości. Biskup z Nigerii siedział w towarzystwie wydawcy
“L’Osservatore Romano”, a jego hebanowa twarz błyszczała w dusznej atmosferze
pokoju. Biskup z Kenii pogrążony był w rozmowie z urzędnikiem Radia
Watykańskiego. W rogu stał duży gipsowy posąg Matki Boskiej.
Siostra Maria odsunęła czerwoną welwetową kotarę, otworzyła lakierowane drzwi i
wprowadziła go do środka. Natychmiast rzucił mu się w oczy kontrast między tym
pomieszczeniem a dużą salą.
Ściany tego pokoju pokryte były kosztownymi obiciami, a gruby dywan miał kolor
rubinowej czerwieni. Na stole leżał kremowy atłasowy obrus. Światło świec
połyskiwało na srebrnych sztućcach, kryształowych kieliszkach i twarzach dwóch
siedzących mężczyzn. Versano nosił na sobie zwykłą sutannę księdza parafialnego.
Drugi gość ubrany był we wspaniałe purpurowe szaty kardynalskie. Van Burgh
wiedział, że tej jakości strój pochodzić może jedynie od Gamarellich, którzy od
dwustu lat byli papieskimi krawcami. Rozpoznał tę ściągniętą ascetyczną twarz –
należała do nowo wybranego kardynała Angela Menniniego. Kardynał uważany był za
jednego z najbystrzejszych i najinteligentniejszych ludzi w Rzymie. Dzięki
przynależności do Towarzystwa Jezusowego, zakonu, który miał wielkie wpływy i
misjonarzy na całym świecie, zaliczał się do grona najpotężniejszych i najlepiej
poinformowanych ludzi. Van Burgh zetknął się z nim tylko raz, dawno temu, ale
wiele o nim słyszał.
Obydwaj mężczyźni wstali. Van Burgh z szacunkiem pocałował podsunięty mu
kardynalski pierścień i serdecznie uścisnął dłoń Versana. Znał o nim wiele
plotek, w niektóre wierzył, ale czuł instynktowną sympatię do tego postawnego
Amerykanina.
Versano podsunął mu krzesło i wszyscy usiedli. W zasięgu prawej ręki arcybiskupa
stał barek na kółkach.
- Masz ochotę na aperitif? – zapytał.
Van Burgh poprosił o whisky. Potem Versano uzupełnił szklaneczkę Menniniego
wytrawnym wermutem, a do swojej dolał negroni. Plusk wrzucanych kostek lodu
zdawał się podkreślać ciążąca ciszę. Wszyscy trzej wznieśli milczący toast, a
potem Versano odezwał się prawie oficjalnie:
- Pozwoliłem sobie już wcześniej złożyć zamówienie. Myślę, że nie będziecie
rozczarowani. A poza tym, będą nam rzadziej przerywać.