Minęły godziny szczytu i na ulicach już się rozluźniło, dojechał więc do
mieszczącej się w pobliżu centrum miasta siedziby SB w ciągu zaledwie dwunastu
minut. Przez całą drogę słyszał stukot w silniku swojej małej skody; w przyszły
poniedziałek miał ją odstawić na przegląd generalny. Automatycznie spojrzał na
deskę rozdzielczą. Zobaczył, że od chwili gdy z okazji swojego awansu otrzymał
asygnatę na nowiutki samochód, zrobił już ponad dziewięćdziesiąt tysięcy
kilometrów.
Normalnie zaparkowałby na dziedzińcu za budynkiem, ale tego ranka zostawił wóz w
bocznej uliczce tuż za rogiem, blisko głównego wejścia. Wysiadł z walizeczką nie
zamykając drzwi, choć zwykle to robił. Upewnił się jednak, że bagażnik, w którym
leżała płócienna torba, jest dobrze zamknięty. Na widok jego munduru przechodnie
odwracali wzrok.
Nie wziął ze sobą płaszcza i teraz było mu chłodno. Idąc energicznym krokiem
skręcił za róg i wszedł po schodach do budynku.
Miał ostatnio znacznie więcej pracy, więc przydzielono mu sekretarkę na pełny
etat. Budynek był przepełniony, ale znalazł dla niej miejsce w niszy na wprost
swojego biura. Była kobietą w średnim wieku, przedwcześnie posiwiałą i wiecznie
zatroskaną. Patrzyła na niego, kiedy szedł korytarzem, a gdy znalazł się
dostatecznie blisko, powiedziała niespokojnie:
- Dzień dobry, obywatelu majorze. Próbowałam dodzwonić się do pana do domu, ale
musiał pan właśnie wyjść. Telefonowała sekretarka generała Mieszkowskiego.
Zebranie odbędzie się nieco wcześniej. – Spojrzała na zegarek. – Zacznie się za
dwadzieścia minut.
- Dobrze. Skończyła pani pisać raport?
- Oczywiście, obywatelu majorze.
- Proszę go przynieść.
Ścibor wszedł do biura, położył walizeczkę na pustym biurku i odsunął zasłony.
Szare światło przeniknęło do środka.
Sekretarka weszła za nim niosąc zawiązaną brązową tekturową teczkę i położyła
obok walizeczki.